A może być teatr?
Moderatorzy: zielonyszerszen, s_wojtkowski, sinar
- s_wojtkowski
- Wyrocznia WSR
- Posty: 12650
- Rejestracja: 14 sty (śr) 2004, 01:00:00
A może być teatr?
Do teatru chyba najbliżej jest z tego forum, więc uznajmy, że może być.
Niech ten temat stanie się miejscem recenzji, impresji, wrażeń i wszelkich innych wypowiedzi związanych z przedstawieniami teatralnymi i parateatralnymi.
Wiem (bo dziś widziałem), że są jeszcze ludzie (także z naszej szkoły), którzy chodzą do teatru. Polecajcie spektakle, odradzajcie udział w przedstawieniach, oceniajcie inscenizacje, przekonujcie do swoich racji i przybliżajcie sobie nawzajem magiczny (przynajmniej czasami) świat teatru.
Piszę to wszystko jako kompletny żółtodziób, bo ostatnio byłem w teatrze jeszcze w szkole podstawowej, na Antygonie chyba...
Niech ten temat stanie się miejscem recenzji, impresji, wrażeń i wszelkich innych wypowiedzi związanych z przedstawieniami teatralnymi i parateatralnymi.
Wiem (bo dziś widziałem), że są jeszcze ludzie (także z naszej szkoły), którzy chodzą do teatru. Polecajcie spektakle, odradzajcie udział w przedstawieniach, oceniajcie inscenizacje, przekonujcie do swoich racji i przybliżajcie sobie nawzajem magiczny (przynajmniej czasami) świat teatru.
Piszę to wszystko jako kompletny żółtodziób, bo ostatnio byłem w teatrze jeszcze w szkole podstawowej, na Antygonie chyba...
Ostatnio zmieniony 06 sty (śr) 2010, 00:55:38 przez s_wojtkowski, łącznie zmieniany 1 raz.
- s_wojtkowski
- Wyrocznia WSR
- Posty: 12650
- Rejestracja: 14 sty (śr) 2004, 01:00:00
Bardzo przyzwoita pornografia
Witold Gombrowicz "Pornografia"
Teatr Powszechny, Warszawa, 05/01/2010
Bardzo przyzwoita pornografia
Ciekawy, momentami porywający spektakl rozegrał się (można tak powiedzieć?) na deskach teatru Ateneum (w Warszawie), bo w teatrze Powszechnym jest remont.
Było sporo rzeczy z tych, które uwielbiam, tj. groteska, pure nonsens, farsa. Nie wiem dlaczego, ale właśnie nie żarty, dowcipy czy specjalnie wymyślane dla śmiechu kawały, tylko absurd - ten najbardziej i najpełniej mnie bawi. W oparach absurdu śmieję się najgłośniej, nie tylko otworem gębowym (tzw. jamą ustną), ale całymi trzewiami.
Jasne, Gombrowicz. Jasne, Pornografia. Ale z drugiej strony wcale nie takie jasne. Tekst daje duże możliwości, ale ich wykorzystanie nie jest łatwe. Tym razem mam wrażenie, że się udało: reżyserowi (Waldemar Śmigasiewicz), a przede wszystkim aktorom. Niepozorny w pierwszej odsłonie Wacław (Michał Sitarski) dał po przerwie takiego kopa, że wprawił mnie w prawdziwe komediowe osłupienie. Scena nocnej, szczerej rozmowy z Witoldem (Adam Woronowicz) na długo pozostanie w pamięci mojej i mojego brzucha. Sam Witold, nerwowy, przeintelektualizowany, nadanalityczny, zbyt szybko mówiący, też był genialny - nie tylko zresztą w rozśmieszaniu.
Bo to przecież nie jest tak, że w Pornografii wszystko jest do śmiechu. Może połowa rzeczy. Jest sporo ironii, ale też podskórnej refleksji. Nie ma co dać się do końca uwieść formie. Treści, podskórne treści - warto je dostrzec. A więc Polskość przez duże P, te wszystkie "tak tak, to bardzo porządna kobieta", "tak, właśnie, to tęga głowa, nie byle kto", "i taki piękny majątek, sześćdziesiąt włók", "przynajmniej wiadomo za kogo wydamy córkę, to nie chołota jakaś", "będzie awantura, nie ma co", "miał założyć nawet kancelarię adwokacką w Warszawie, ale wojna..." Takie gadanie dla gadania, kalki słowne, pustosłowie, przyzwyczajenia i przyzwyczajonka, swoista bezmyślność językowa. (Najpełniej oddali to chyba Hipolit - Kazimierz Kaczor i jego żona Maria - Joanna Żółkiewska.)
Ale też perwersja. Nawet niekoniecznie erotyczna (ta jest ledwo muśnięta), tylko, o zgrozo, moralna. Fryderyk (Krzysztof Stroiński) pławi się w inscenizowaniu napięć emocjonalnych, manipuluje ludźmi i ich odczuciami i uczuciami w sposób mistrzowski, wyszukany, przebiegły, perwersyjny właśnie. Odwołuje się przy tym przede wszystkim do popędu płciowego i wrodzonego (myślę, że tak sądzi Gombrowicz) krwiożerczego instynktu przemocy i zbrodni. Fryderyk żyje naprawdę tylko wówczas, kiedy aranżuje napięcia emocjonalne i zakrzywia psychiczną przestrzeń realcji międzyludzkich, psychiczny świat innych osób - stających się marionetkami w jego rękach (?), głowie (?), woli (?).
Hania (Katarzyna Maria Zielińska) jest naprawdę sexy. Naprawdę. Jej niby-to-niewinne uleganie reżyserskim (w stosunku do zastanej rzeczywistości) zabiegom Fryderyka wygląda szczerze, co koneserów hedonizmu (tak sobie wyobrażam, bo nie mam z tym nic wspólnego) doprowadza do obłędu. Na tym tle parobek Karol (Tomasz Błasiak), swoiście pchnięty w jej ramiona kochanek, wypada mniej przekonująco.
"Czy ich młodość jest dla nas dostępna?" - pyta Fryderyk. "Nie!" "Tak, ale za jaką cenę..." Jakby ktoś chciał koniecznie rzecz zbanalizować, mógłby dorzucić tu "refleksję o przemijaniu". A ja nie chcę tak ostatecznie popaść w banał, więc napiszę tylko, że dokładnie wiem, rozumiem, a nawet już teraz (rocznik 1963) czuję, co to jest "niedostępność młodości". I chyba nawet też rozumiem, że jedyną drogą pokonującą niepokonane może być grzech, wspólny grzech. Nie, nie, nie bójcie się, nie ma w tej sztuce moralizowania (jeżeli już, to podpuszczanie) - to mi się tylko tak wyrwało.
Przez tekst (prozy, która jednak na scenie staje się dramatem), sytuacje i konflikty w nim przedstawione, przeziera pewien dysonans, antynomia "różnicy wieku, fazy wstępującej i zstępującej życia, dojrzałości i niedojrzałości, wyższości i niższości" (Dominique de Roux, Rozmowy z Gombrowiczem, Paryż 1969, s. 109-121). Nie wierzę w wojnę "młodzi-starzy" dziejącą się w świecie, w społeczeństwie (to trochę tak, jakby wierzyć w konflikt kobiety-mężczyźni); raczej w walkę wewnętrzną młodości i starości w konkretnym człowieku, jego wnętrzu, psychice. Oczywiście ta walka nie jest permanentna, ma swoje fazy, przestoje, ale w wieku 40 lat nie toczą jej już chyba tylko w którąś stronę (świętości lub zupełnego życiowego świństwa) ekstremalnie przegięte jednostki. Pozostałych ona dotyka, ba, silnie angażuje, czasem rujnuje. Mam wrażenie, chyba zgoła inne niż Gombrowicz, że im bardziej świadomie zrywamy z młodością (czyli zdajemy sobie sprawę, że odtąd możemy już tylko udawać młodych), tym mniej to nas boli. "Należę do ludzi, którzy nigdy nie zaznali wieku średniego, smak starości poczułem od razu po rozstaniu się z młodością" napisał Gombrowicz (Dominique de Roux, Rozmowy z Gombrowiczem, Paryż 1969, s. 109-121) Może właśnie to wyjaśnia adekwatność i wnikliwość wykreowanych w sztuce napięć. Autor nigdy (choćby subiektywnie) nie stał pośrodku - na starość patrzył tylko z perpektywy młodości, a na młodość wyłącznie okiem starca.
Co jeszcze? Ascetyczna scenografia (Maciej Preyer). Brak przebieranek i rekwizytowania na siłę. Brak fajerwerków inscenizacyjnych. Nie ma laserów i efektów specjalnych. Trochę banalna muza (no wiem, nie wypada tak pisać, bo kompozytor to Krzesimir Dębski), ale nie razi, bo pełni raczej funkcję pomocniczą, uzupełniającą i jest przez wiekszość spektaklu tzw. tłem zmięszanym.
Mówię Wam: generalnie bardzo przyzwoite przedstawienie. Przynajmniej trzy plus.
Teatr Powszechny, Warszawa, 05/01/2010
Bardzo przyzwoita pornografia
Ciekawy, momentami porywający spektakl rozegrał się (można tak powiedzieć?) na deskach teatru Ateneum (w Warszawie), bo w teatrze Powszechnym jest remont.
Było sporo rzeczy z tych, które uwielbiam, tj. groteska, pure nonsens, farsa. Nie wiem dlaczego, ale właśnie nie żarty, dowcipy czy specjalnie wymyślane dla śmiechu kawały, tylko absurd - ten najbardziej i najpełniej mnie bawi. W oparach absurdu śmieję się najgłośniej, nie tylko otworem gębowym (tzw. jamą ustną), ale całymi trzewiami.
Jasne, Gombrowicz. Jasne, Pornografia. Ale z drugiej strony wcale nie takie jasne. Tekst daje duże możliwości, ale ich wykorzystanie nie jest łatwe. Tym razem mam wrażenie, że się udało: reżyserowi (Waldemar Śmigasiewicz), a przede wszystkim aktorom. Niepozorny w pierwszej odsłonie Wacław (Michał Sitarski) dał po przerwie takiego kopa, że wprawił mnie w prawdziwe komediowe osłupienie. Scena nocnej, szczerej rozmowy z Witoldem (Adam Woronowicz) na długo pozostanie w pamięci mojej i mojego brzucha. Sam Witold, nerwowy, przeintelektualizowany, nadanalityczny, zbyt szybko mówiący, też był genialny - nie tylko zresztą w rozśmieszaniu.
Bo to przecież nie jest tak, że w Pornografii wszystko jest do śmiechu. Może połowa rzeczy. Jest sporo ironii, ale też podskórnej refleksji. Nie ma co dać się do końca uwieść formie. Treści, podskórne treści - warto je dostrzec. A więc Polskość przez duże P, te wszystkie "tak tak, to bardzo porządna kobieta", "tak, właśnie, to tęga głowa, nie byle kto", "i taki piękny majątek, sześćdziesiąt włók", "przynajmniej wiadomo za kogo wydamy córkę, to nie chołota jakaś", "będzie awantura, nie ma co", "miał założyć nawet kancelarię adwokacką w Warszawie, ale wojna..." Takie gadanie dla gadania, kalki słowne, pustosłowie, przyzwyczajenia i przyzwyczajonka, swoista bezmyślność językowa. (Najpełniej oddali to chyba Hipolit - Kazimierz Kaczor i jego żona Maria - Joanna Żółkiewska.)
Ale też perwersja. Nawet niekoniecznie erotyczna (ta jest ledwo muśnięta), tylko, o zgrozo, moralna. Fryderyk (Krzysztof Stroiński) pławi się w inscenizowaniu napięć emocjonalnych, manipuluje ludźmi i ich odczuciami i uczuciami w sposób mistrzowski, wyszukany, przebiegły, perwersyjny właśnie. Odwołuje się przy tym przede wszystkim do popędu płciowego i wrodzonego (myślę, że tak sądzi Gombrowicz) krwiożerczego instynktu przemocy i zbrodni. Fryderyk żyje naprawdę tylko wówczas, kiedy aranżuje napięcia emocjonalne i zakrzywia psychiczną przestrzeń realcji międzyludzkich, psychiczny świat innych osób - stających się marionetkami w jego rękach (?), głowie (?), woli (?).
Hania (Katarzyna Maria Zielińska) jest naprawdę sexy. Naprawdę. Jej niby-to-niewinne uleganie reżyserskim (w stosunku do zastanej rzeczywistości) zabiegom Fryderyka wygląda szczerze, co koneserów hedonizmu (tak sobie wyobrażam, bo nie mam z tym nic wspólnego) doprowadza do obłędu. Na tym tle parobek Karol (Tomasz Błasiak), swoiście pchnięty w jej ramiona kochanek, wypada mniej przekonująco.
"Czy ich młodość jest dla nas dostępna?" - pyta Fryderyk. "Nie!" "Tak, ale za jaką cenę..." Jakby ktoś chciał koniecznie rzecz zbanalizować, mógłby dorzucić tu "refleksję o przemijaniu". A ja nie chcę tak ostatecznie popaść w banał, więc napiszę tylko, że dokładnie wiem, rozumiem, a nawet już teraz (rocznik 1963) czuję, co to jest "niedostępność młodości". I chyba nawet też rozumiem, że jedyną drogą pokonującą niepokonane może być grzech, wspólny grzech. Nie, nie, nie bójcie się, nie ma w tej sztuce moralizowania (jeżeli już, to podpuszczanie) - to mi się tylko tak wyrwało.
Przez tekst (prozy, która jednak na scenie staje się dramatem), sytuacje i konflikty w nim przedstawione, przeziera pewien dysonans, antynomia "różnicy wieku, fazy wstępującej i zstępującej życia, dojrzałości i niedojrzałości, wyższości i niższości" (Dominique de Roux, Rozmowy z Gombrowiczem, Paryż 1969, s. 109-121). Nie wierzę w wojnę "młodzi-starzy" dziejącą się w świecie, w społeczeństwie (to trochę tak, jakby wierzyć w konflikt kobiety-mężczyźni); raczej w walkę wewnętrzną młodości i starości w konkretnym człowieku, jego wnętrzu, psychice. Oczywiście ta walka nie jest permanentna, ma swoje fazy, przestoje, ale w wieku 40 lat nie toczą jej już chyba tylko w którąś stronę (świętości lub zupełnego życiowego świństwa) ekstremalnie przegięte jednostki. Pozostałych ona dotyka, ba, silnie angażuje, czasem rujnuje. Mam wrażenie, chyba zgoła inne niż Gombrowicz, że im bardziej świadomie zrywamy z młodością (czyli zdajemy sobie sprawę, że odtąd możemy już tylko udawać młodych), tym mniej to nas boli. "Należę do ludzi, którzy nigdy nie zaznali wieku średniego, smak starości poczułem od razu po rozstaniu się z młodością" napisał Gombrowicz (Dominique de Roux, Rozmowy z Gombrowiczem, Paryż 1969, s. 109-121) Może właśnie to wyjaśnia adekwatność i wnikliwość wykreowanych w sztuce napięć. Autor nigdy (choćby subiektywnie) nie stał pośrodku - na starość patrzył tylko z perpektywy młodości, a na młodość wyłącznie okiem starca.
Co jeszcze? Ascetyczna scenografia (Maciej Preyer). Brak przebieranek i rekwizytowania na siłę. Brak fajerwerków inscenizacyjnych. Nie ma laserów i efektów specjalnych. Trochę banalna muza (no wiem, nie wypada tak pisać, bo kompozytor to Krzesimir Dębski), ale nie razi, bo pełni raczej funkcję pomocniczą, uzupełniającą i jest przez wiekszość spektaklu tzw. tłem zmięszanym.
Mówię Wam: generalnie bardzo przyzwoite przedstawienie. Przynajmniej trzy plus.
Ostatnio zmieniony 16 mar (wt) 2010, 23:04:11 przez s_wojtkowski, łącznie zmieniany 4 razy.
-
- Nowy(a)
- Posty: 44
- Rejestracja: 19 wrz (sob) 2009, 02:00:00
uwielbiam spektakle teatralne, ale nie potrafie pisac zachwycajacych recenzji. potrafię natomiast powiedziec, co szczerze polecam:
"Fredro dla dorosłych mężów i żon" w teatrze Komedia.
adaptacja powieści Fredry 'Mąż i Żona' przeniesiona do współczesnych czasów, czyli romantyczny(jakby co, to Fredro tworzył w epoce romantyzmu) freestyle z komórką przy uchu i laptopem na kolanach. rola Jolanty Fraszyńskiej jako Żony jest mistrzowska.
http://www.teatrkomedia.pl/?nodeid=336
"Jeździec burzy" w teatrze Rampa.
opowiada o życiu Jima Morrisona tuz przed założeniem The Doors az do jego smierci.
jako Jim wystepuje niezmordowanie juz od 10 lat Marcin Rychcik. szacun dla tego pana. podczas spektaklu są dwie zaskakujące integracje(tudziez interakcje) z publicznoscia, ale nie bede spoilerowac ;)
http://www.teatr-rampa.pl/component/con ... burzy.html
co mnie do tej pory naprawde zachwyciło to komedia "Pół żartem, pół sercem" z teatru Komedia, ale niestety nie mają tego już(lub chwilowo) w repertuarze.
"Fredro dla dorosłych mężów i żon" w teatrze Komedia.
adaptacja powieści Fredry 'Mąż i Żona' przeniesiona do współczesnych czasów, czyli romantyczny(jakby co, to Fredro tworzył w epoce romantyzmu) freestyle z komórką przy uchu i laptopem na kolanach. rola Jolanty Fraszyńskiej jako Żony jest mistrzowska.
http://www.teatrkomedia.pl/?nodeid=336
"Jeździec burzy" w teatrze Rampa.
opowiada o życiu Jima Morrisona tuz przed założeniem The Doors az do jego smierci.
jako Jim wystepuje niezmordowanie juz od 10 lat Marcin Rychcik. szacun dla tego pana. podczas spektaklu są dwie zaskakujące integracje(tudziez interakcje) z publicznoscia, ale nie bede spoilerowac ;)
http://www.teatr-rampa.pl/component/con ... burzy.html
co mnie do tej pory naprawde zachwyciło to komedia "Pół żartem, pół sercem" z teatru Komedia, ale niestety nie mają tego już(lub chwilowo) w repertuarze.
- s_wojtkowski
- Wyrocznia WSR
- Posty: 12650
- Rejestracja: 14 sty (śr) 2004, 01:00:00
Don Kichot uleczony (?)
"Don Kichot uleczony - wariacje"
(na podstawie powieści Miguela Cervantesa - Krzysztof Kopka)
Teatr Witkacego, Zakopane, 03/02/2010
Don Kichot uleczony (?)
(na podstawie powieści Miguela Cervantesa - Krzysztof Kopka)
Teatr Witkacego, Zakopane, 03/02/2010
Don Kichot uleczony (?)
-
- Czasami coś napisze
- Posty: 148
- Rejestracja: 27 sie (pt) 2010, 02:00:00
teatr
dlaczego tak małe zainteresowanie tematem?
Osobiście bardzo żałuję że sama tak żadko chodzę do teatru (wstyd!)
Ale jak już się zdecyduję to wrażenia magiczne (:
Z mojej strony mogę wszystkim polecić Teatr Konsekwentny.
Mnie oczarowali 'Kochankami z Sąsiedztwa'. Nawet dwa razy się wybrałam.
Nie ma tradycyjnej sceny. Krzesła porozstawianie wokół aktorów. Bardzo kameralnie. Sztukę ogląda się inaczej, łatwiej jest się w nią wczuć. Sam temat zresztą wciąga. Współcześni, młodzi ludzie żyjący z pozoru normalnie. Praca, spotkania, dom. Choć bardzo szybko okazuje się że ich życie jest tylko grą i w jej zasadach ewidentnie się pogubili. A więc druga strona 'normalnego' życia: fałsz i obłuda. I wszechobecny w sztuce seks. jakby jedyny sens istnienia. Ale to też jak się okazuje nie jest takie łatwe.
Ja również nie mam zdolności do recenzji, więc proszę się nie zrażać (:
Osoby zainteresowane odsyłam do strony teatru. Teraz co prawda Kochanków nie grają, ale jak tylko wznowią - WARTO
A we wrześniu się wybiorę na '[Ja]³ czyli dwa do jednego' żeby poznać całą prawdę o mężczyznach
(według TK)
Żeby się nie okazało, że to jedyna sztuka na której byłam:
Dzisiaj ostatni dzień X Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Mimu
a wczoraj można było obejrzeć w teatrze na Woli duet Bodecker / Neander Company, i ich "Out of the blue" (:(:(:(:
Cudowna pantomima. Czułam się jak mała dziewczynka której na chwilę pozwolono przejśc na drugą stronę lustra (może to wynika z mojej słabości do starego kina) Ale żałuję że nie mogę zobaczyć tego jeszcze raz. Klasyka z odrobiną czarnej komedii, magii, trochę szalona ale subtelnie w całość skomponowana.
A o czym... (tu zacytuje)
Samolot rozbija się na jałowej ziemi... Szczęśliwy, że przeżył, muzyk - wirtuoz kontrabasu otwiera cudem nieuszkodzony futerał, by znów połączyć się z ukochanym instrumentem- i staje twarzą w twarz z pasażerem na gapę, który się w futerale ukrył. Gdzie w takim razie podział się kontrabas? Zaczynają się desperackie, tragikomiczne poszukiwania, często przekraczające granice pomiędzy tym, co realne a tym, co jest już grą wyobraźni.
Dwaj mimowie Alexander Neander i Wolfram von Bodecker zabierają nas w ekscytującą podróż przez nieustanne zmiany scenicznej przestrzeni: biuro staje się statkiem, fortepianem... Historia składa się z opowiastek, które płynnie wynikają jedna z drugiej (...)
No to mamy już dwie, ale to na pewno nie koniec.
Osobiście bardzo żałuję że sama tak żadko chodzę do teatru (wstyd!)
Ale jak już się zdecyduję to wrażenia magiczne (:
Z mojej strony mogę wszystkim polecić Teatr Konsekwentny.
Mnie oczarowali 'Kochankami z Sąsiedztwa'. Nawet dwa razy się wybrałam.
Nie ma tradycyjnej sceny. Krzesła porozstawianie wokół aktorów. Bardzo kameralnie. Sztukę ogląda się inaczej, łatwiej jest się w nią wczuć. Sam temat zresztą wciąga. Współcześni, młodzi ludzie żyjący z pozoru normalnie. Praca, spotkania, dom. Choć bardzo szybko okazuje się że ich życie jest tylko grą i w jej zasadach ewidentnie się pogubili. A więc druga strona 'normalnego' życia: fałsz i obłuda. I wszechobecny w sztuce seks. jakby jedyny sens istnienia. Ale to też jak się okazuje nie jest takie łatwe.
Ja również nie mam zdolności do recenzji, więc proszę się nie zrażać (:
Osoby zainteresowane odsyłam do strony teatru. Teraz co prawda Kochanków nie grają, ale jak tylko wznowią - WARTO
A we wrześniu się wybiorę na '[Ja]³ czyli dwa do jednego' żeby poznać całą prawdę o mężczyznach

Żeby się nie okazało, że to jedyna sztuka na której byłam:
Dzisiaj ostatni dzień X Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Mimu
a wczoraj można było obejrzeć w teatrze na Woli duet Bodecker / Neander Company, i ich "Out of the blue" (:(:(:(:
Cudowna pantomima. Czułam się jak mała dziewczynka której na chwilę pozwolono przejśc na drugą stronę lustra (może to wynika z mojej słabości do starego kina) Ale żałuję że nie mogę zobaczyć tego jeszcze raz. Klasyka z odrobiną czarnej komedii, magii, trochę szalona ale subtelnie w całość skomponowana.
A o czym... (tu zacytuje)
Samolot rozbija się na jałowej ziemi... Szczęśliwy, że przeżył, muzyk - wirtuoz kontrabasu otwiera cudem nieuszkodzony futerał, by znów połączyć się z ukochanym instrumentem- i staje twarzą w twarz z pasażerem na gapę, który się w futerale ukrył. Gdzie w takim razie podział się kontrabas? Zaczynają się desperackie, tragikomiczne poszukiwania, często przekraczające granice pomiędzy tym, co realne a tym, co jest już grą wyobraźni.
Dwaj mimowie Alexander Neander i Wolfram von Bodecker zabierają nas w ekscytującą podróż przez nieustanne zmiany scenicznej przestrzeni: biuro staje się statkiem, fortepianem... Historia składa się z opowiastek, które płynnie wynikają jedna z drugiej (...)
No to mamy już dwie, ale to na pewno nie koniec.
- s_wojtkowski
- Wyrocznia WSR
- Posty: 12650
- Rejestracja: 14 sty (śr) 2004, 01:00:00
Człowiek jako walka żywiołów

Fiodor Dostojewski "Idiota"
Teatr Studio, Warszawa, 29/11/2011
Człowiek jako walka żywiołów
Namiętności raz walczące z religijnością, a raz w imię religijności - czy tak właśnie przedstawia się najważniejsze pole bitwy wewnętrznej w człowieku? Czy ateizm to choroba duszy, jak by chciał książę Myszkin, tytułowy bohater opowieści?
Czy cierpienie wynikające z upadku moralnego ma moc prawdziwie oczyszczającą czy daje tylko pozór odrodzenia i chwilowe ukojenie? Czy natura ludzka raz zaznawszy smaku zbrodni (popełnionej przede wszystkim na sobie samej), będzie do niej wracać, nawet wbrew sobie, jak to ma miejsce w przypadku femme fatale Nastazji i poniekąd hulaki Rogożyna?
Czy miłość "czysta" tylko taka udaje i musi przegrać z atrakcyjniejszymi i bardziej widowiskowymi innymi ("nie-czystymi") jej formami, jak to ma miejsce w przypadku młodej i pięknej Agłaji?
Spektakl nie ma narracji linearnej. Nie ma tu klasycznie opowiedzianej historii. Wszystko zaczyna się jakby (a może wcale nie "jakby") od końca i zatacza koło. Kolejne impresje (bo każda kolejna scena może być tak odebrana) poprzez swoją różnorodność i wielobarwość, ukazują coraz dokładniej i coraz śmielej relacje osobowe zachodzące pomiędzy bohaterami rozgrywającego się dramatu. Widzimy coraz więcej i coraz więcej wiemy, ale to stopniowanie nie powoduje, że coraz więcej rozumiemy.
Inscenizacja jest bardzo atrakcyjna: sceny żywiołowe przeplatają się z reflaksyjnymi, sceny arcyrealistyczne z symbolicznymi, dialogi z milczeniem, muzyką i tańcem, piękno z brutalnością, wzniosłość z przyziemnością... No i żywioły, które bardzo lubię w teatrze: ogień i - dopiero w ostatniej scenie, ale jakże spektakularna - woda.
Scenografia i choreografia są przekonujące. Gra, w większości młodych aktorów, interesująca, w kilku wypadkach "mało teatralna" (co miało tu zabrzmieć jak pochwała). Ważna jest tu także muzyka; udarza jej wszechobecność w spektaklu.
O czym więc ostatecznie jest to przedstawienie? Oczywiście o człowieku. Człowieku jako plątaninie sprzeczności, człowieku świętym i podłym zarazem, rozumnym i kierującym się pożądaniami, szukającym Boga i mocującym sie z nim. Wyeksponowana została tu warstwa egzystenacjalna, a nie obyczajowa, psychologiczna raczej niż kulturowa.
Nie mogę się wyzwolić od tego spektaklu. To przewrotna mieszanina tekstu, ruchu, muzyki, tańca i żywiołów. Przewrotna, bo skomponowana jako premyślna mieszanka wybuchowa, która jednocześnia zachwyca i dołuje, uspokaja i niepokoi, stawia trudne pytania i wzbudza emocje, które przeszkadzają w udzielaniu odpowiedzi. Bo spektakl nie daje gotowych odpowiedzi, choć niektóre wyklucza. Nie sugeruje wieloznaczności absolutnej, nie jest takim postmodernistycznym połykaniem, przetwarzaniem, adaptowaniem i typluwaniem dowolnego twierdzenia czy spostrzeżenia, a to już - w dzisiejszych czasach relatywizmu - niemało. Jest tu o czym myśleć, a nie tylko coś przeżywać i wspominać.

przekład: Jerzy Jędrzejewicz
scenariusz i reżyseria: Grzegorz Bral
scenografia: Marcin Jarnuszkiewicz
kostiumy: Beata Nyczaj
muzyka: Jacek Hałas, Maciej Filipczuk (wykorzystano fragmenty utworów Levona Minassiana i Guya Pearsona)
konsultacja ruchu scenicznego: Weronika Pełczyńska
reżyseria światła: Mateusz Sośniak
aktorzy: Justyna Bielecka, Marta Dobecka, Agata Góral, Agata Meiluté, Olga Paszkowska, Janusz Andrzejewski, Aleksander Bednarz, Mateusz Lewandowski, Przemysław Kosiński, Marek Kulka, Adam Pater, Krzysztof Strużycki, Maciej Wyczański