Tak, osobiście zawsze uważałem i nadal uważam, że Lech Kaczyński był pierwszym Prezydentem Polski z prawdziwego zdarzenia i w pełni godnym tego miana po Ignacym Mościckim (ostatnim Prezydencie II RP). Z szacunkiem odnoszę się do działalności Prezydentów na uchodźctwie, funkcjonujących w okresie PRL na emigracji, ale nie zostali oni wyłonieni w wyniku powszechnych wyborów i nie mieli znaczącego wpływu na losy Polski. Pełniący funkcję Prezydentów państwa w okresie PRL, Bolesław Bierut (jego następcy, czyli Przewodniczący Rady Państwa) oraz - w czasie przełomu 1989-90 roku - Wojciech Jaruzelski, są raczej symbolami zniewolenia niż wolności narodu. Lech Wałęsa, mimo swojej legendy, nie bardzo nadawał się akurat na ten urząd, a plastykowa, PR-owa i bez żadnej wizji (oprócz samego utrzymywania się przy władzy) prezydentura Aleksandra Kwaśniewskiego (w PRL aktywnego działacza PZPR, który nawet kandydując na najwyższe stanowisko w państwie potrafił podawać nieprawdziwe informacje dotyczące swojego wykształcenia) budzi raczej rezerwę niż podziw. Dopiero Lech Kaczyński, profesor prawa, nieprzeciętny nie tylko wśród polityków erudyta, człowiek Solidarności z przekonania, działania i, rzec można, powołania, ale też doskonale znający historię Polski i Polaków patriota, był właściwym człowiekiem na właściwym miejscu.
Tak, jasne, był kontrowersyjny, ale tacy są zawsze ludzie, którzy mają jasną i spójną wizję, którzy mają własne, ugruntowane przekonania i odwagę, by je wypowiadać. Często wbrew zaleceniom macherów od wizerunku. Tylko osoby bez własnego zdania nie są kontrowersyjne. Pewnie łatwiej mi tak pisać, bo patrzę na niego i jego prezydenturę z perspektywy własnych poglądów, które są bardzo zbliżone do jego wizji, ale tym bardziej zachowuję dziś podziw dla tych, którzy potrafią dostrzec i docenić wartość jego pracy i poświęcenia, przy fundamentalnej niezgodzie z jego poglądami.
Myślę, że można jednak uczciwie uzgodnić kilka kwestii ponad podziałami. Prezydent Lech Kaczyński robił dużo na rzecz odzyskania przez Polaków szacunku dla własnej tożsamości i historii. Pragnął zapewnić Rzeczypospolitej suwerenność i odbudować jej siłę. Jego cele i wyznawane w tym zakresie wartości, są tak naprawdę wspólne wszystkim Polakom. Jak pisze Paweł Lisicki w Rzeczpospolitej „ta śmierć w pobliżu Smoleńska wydobyła (…) tragiczny rys prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Człowieka, który jak żaden inny polski polityk troszczył się o polską pamięć. Który doceniał i dbał o tych wszystkich – żołnierzy powstania warszawskiego, antykomunistycznego podziemia, o późniejszych działaczy opozycji solidarnościowej – którzy dla Polski gotowi byli cierpieć. W ostateczności umierać. Jak nikt inny zabiegał o uczczenie tego, co w dziejach polski dramatyczne (…) niewiarygodnie bolesne. Pytam, czy teraz jakby swoją śmiercią nie przypieczętował tych starań? Czy nie nadał im nowego, nieprzewidzianego, nieusuwalnego sensu? Jakby jego działalność – skryta na co dzień w walce politycznej, w nieustannej grze o władzę, sporach (…) – pokazała się w całkiem innym świetle. Jakby wreszcie dla wszystkich stało się widoczne to, co w Lechu Kaczyńskim najgłębsze: patriotyzm, troska o państwo, o jego pozycję.” Nie miał wątpliwości, że to Bóg uczynił nas Polakami.
Pamięć o zbrodni katyńskiej była jego oczkiem w głowie, prawie obsesją. Robił wszystko, żebyśmy o tej lekcji nie zapomnieli i żeby dowiedział się o niej świat. Zabrzmi to może ironicznie, ale jego śmierć to w jakimś sensie gwarantuje. O Katyniu mówi się dziś w wielkim świecie zapewne więcej i dokładniej niż kiedykolwiek wcześniej. Już zawsze w podręcznikach i książkach poświęconych historii Polski będzie się łączyć te dwa wydarzenia: sowiecką zbrodnię dokonaną na polskich oficerach w 1940 roku i katastrofę lecącego w 2010 roku, na ochody 70. rocznicy tego wydarzenia samolotu, z polską elitą polityczną i prezydentem Kaczyńskim na pokładzie. To paralela bez precedensu w polskiej historii.
Czytałem i słyszałem wielokrotnie, że „Kaczyński psuje wizerunek Polski zagranicą”. Dziś widać wyraźnie jak kłamliwa była to opinia. Nie chodzi mi o treść zwyczajowo składanych kondolencji i wyrazów współczucia, które przesyła się z obowiązku (vide Obama piszący, że "był przywódcą oddanym sprawie postępu" (?), czy ogólniki prezydenta Chin Hu Jintao). Chodzi o to, żeby wczytać się w konkretne, dość obszerne jak na tę pośmiertną okazję, wspomnienia choćby prezydenta Gruzji - Micheila Saakaszwilego, Litwy - Vladasa Adamusa, Czech – Vaclava Klausa czy Szymona Peresa lub Angeli Merkel. Polecam. Mówią same za siebie.
Nie był pupilkiem mediów. To delikatnie powiedziane. Wielu dziennikarzy i tych, których polecenia wypełniali - nie lubiło go aż do przesady. Czasami denerwował jego sposób bycia, czasem zdawano sobie sprawę z zagrożenia interesów określonych grup, które za tej prezydentury nie czuły się bezpieczne. Krytyka jego osoby, poglądów i działań przechodziła w krytykanctwo i złośliwości (lewica, Gazeta Wyborcza, Sikorski), a nawet zwykłe chamstwo (Szkło Kontaktowe w TVN, Palikot). Często starano się go za wszelka cenę ośmieszyć. I to się do pewnego stopnia udawało. Tak o nim myśleliśmy, jak kazały nam myśleć media. Sądzę, że wiele osób ma się czego wstydzić. Słuchałem dziś rano w Trójce rozmowy z senatorem Zbigniewem Romaszewskim, który zastanawiał się, jak po śmierci Prezydenta dadzą radę funkcjonować niektóre programy telewizyjne czy nawet tytuły prasowe, które żyły w głównej mierze z naśmiewania się z Niego, wyłapywania jego niezręczności i lapsusów.
Oczywiście, sam był temu w jakimś sensie winien. Nie chodzi tylko o wpadki ("spieprzaj, dziadu", "ta małpa w czerwonym", "Irasiad"

Dopiero teraz niektóre środki przekazu, trochę po-nie-w-czasie, starają się ocieplić wizerunek prezydenckiej pary. Mam nadzieję, że to nie hipokryzja i zwykłe zagranie pod publikę, ale coś w rodzaju otrzeźwienia. Okazuje się, że można łatwo znaleźć zdjęcia, filmy, wspomnienia i relacje prezentujące prawdziwe oddanie, miłość i ciepło panujące w małżeństwie Kaczyńskich. Wskazać na ich humor, inteligencję, zaangażowanie, a nawet dystans do siebie (znamionujący ludzi wielkich, vide Jan Paweł II). Autentyczność tych materiałów i ich niespójność z tym, co słyszeliśmy i oglądaliśmy wcześniej - jest porażająca.
„Jeśli mamy szukać mądrej lekcji z prezydentury Lecha Kaczyńskiego – mówi Dariusz Karłowicz, mój profesor historii filozofii starożytnej – to jedną z nich jest właśnie odwaga stawiania spraw trudnych – odwaga wchodzenia w spór. Lech Kaczyński miał odwagę spierać się o najważniejsze sprawy dla Polski – i jak wszyscy pamiętamy, płacił za to wysoką cenę. Demokracja potrzebuje sporu merytorycznego. Pytanie polega na tym, czy potrafimy wyprosić najpierw za drzwi cwaniaków od wizerunku, politycznych gadżetów i tego wszystkiego, co polską kulturę polityczną sprowadza do poziomu żałosnej politycznej popkultury.”
Jestem dumny, że na Niego głosowałem w 2005 roku. Mam (być może śmieszną i naiwną) nadzieję, że Jego śmierć (oraz śmierć wszystkich, którzy z Nim zginęli) zmieni na lepsze polską politykę. Że nie będzie ona dalej grzęzła w jałowych sporach o sprawy trzecio- i czwartorzędne, a znamionować ją będzie rzetelna dyskusja nad przyszłością kraju, nad sprawami ważnymi dla zwykłych obywateli. Ale dyskusja ta prowadzona będzie z poszanowaniem wszystkich stron debaty, z kulturą i klasą. Powinniśmy wszyscy stać się teraz wobec siebie, ale i wobec polityków - bardziej wymagający.
Do zobaczenia, Panie Prezydencie!
