Otóż udało mi się go obejrzeć jak dotąd jedynie na mojej małej siedemnastce, ale i tak zrobił na mnie duże wrażenie. Nie będę pisał nic o fabule, bo tak po krótce to się nie da, a długo pisać mi się nie chce, a poza tym spsułbym tylko frajdę tym, którzy na ów film postanowią się wybrać.
To co mnie męczy to fakt, że krytyka wiesza koty na Aronofskym, że przerost formy nad treścią. A według mnie, to właśnie o ten przerost formy nad treścią chodzi. Mimo że film jest dużo bardziej filozoficzny, niż Requiem dla snu, skupia się przede wszystkim nie na mysli w nim zawartej, ale na tym co dzieje się z bohaterami. Aronofsky w swoich filmach pokazuje widzowi całość w ten sposób, żebyśmy patrzyli na nia przez oczy bohatera a nie z naszego punktu widzenia. Tak samo w Requiem dla snu myśl nie jest ani oryginalna ani powalająca. "Nie ćpaj bo, żle skończysz, niezależnie jak dobrze ci będzie na początku". Tyle. Ale pokazane jest to w taki sposób, żeby widz wiedział co czuje bohater i żeby był w stanie sam to poczuć. Dlatego twierdzę, że to oformę chodzi a nie tylko o treść.
No
