Seria o Harrym Potterze wywołuje dziwnie skrajne emocje. Albo się ją kocha, wraca do niej co miesiąc i chce się mieć dzieci z polskim tłumaczem, albo się jej namiętnie nienawidzi i odprawia nad nią egzorcyzmy. Bywają czasem i tacy, którzy w myśl japońskiej filozofii walimito kompletnie odcinają się emocjonalnie od cyklu. I niech im bogowie błogosławią.
Są natomiast takie przypadki, że ktoś mi mówi - i tutaj cytat z posta Terrorystki - takie bzdury: "(...) uważam ze HP jest to kicz i lanie wody na siłę (...)". No żesz Matko Buzka! Nie przeczytało to to serii, pojęcia "kiczu" zdefiniować nie umie, o przykład lania wody w książce dopominać się pewnie mogę do siwej starości, ale - o, werdykt zapadł! - HARRY POTTER SUCKS.
Ziew.
"Harry Potter" nie jest infantylny. Nie jest banalny, nie zwalnia od myślenia, nie uniemożliwia wczucia się w rolę. Jak się ma podejście od dupy strony, to się człowiek mimowolnie nie zagłębia. Wiadomo. Analny instynkt samozachowawczy. Ale jak się w przyjemnego pyska książce spojrzy, uśmiechnie doń i wczyta, to zadyszki dostać można uciekając przed potomkami Aragoga, a i zgłodnieć przy fragmentach o porannej poczcie. Da się. Nie wierzę, żeby ktoś z pozytywnym lub obojętnym podejściem do serii - jeśli przebrnął do końca i poznał całą historię - nie polubił tej opowieści. Nie uwierzę. Zakuta pała jestem i nie dam sobie wmówić.
A z porównań - żeby nie było, że offtopiara jestem i na stos ze mną, bo pyskuję - to ja proponuję zestawić "Harrego Pottera" z "Ziemiomorzem". Wiem, że czasy inne, pogoda inna, sfery cielesne odmienne ze sobą walczą i generalnie nikt w Hogwartcie nie musi się bać wypowiadać swoje imię na głos, ale coś na rzeczy jest i gdzieś się historia zazębia. Po przeczytaniu "Harrego..." po raz pierwszy, uznałam - o, ja głupia ignorantka! - że to plagiat jakiś i świętokradztwo podstępne. Może to główny bohater, a może to tylko fakt, że mam gorączkę i bredzę - bogowie raczą wiedzieć. Tak czy siak - K. Le Guin zawsze warto polecić. Polecam zatem.
