Seize, nie widzę powodu, dla którego nie mielibyśmy wdawać sie w dysputy (i nie wiem, skoro sam się w nią wdajesz podkreślasz, dosłownie i w przenośni, że wdawać się nie zamierzasz).
Wydaje mi się, że fikcja literacka nie jest i nie powinna być zwolniona od pewnej odpowiedzialności. Zwróć proszę uwagę, że po "Malowanym ptaku" Kosińskiego natychmiast (we Francji rzecz jasna, bo gdzieżby indziej) pojawiły się zjadliwe komentarze sugerujące, że to, powieść, pokazuje w sposób wręcz "podręcznikowy" polski antysemityzm.
(Pewnie to czytałeś, znajdź chociaż jedno zdania, że chodzi o polską wieś i Żyda)
Takich przykładów można by mnożyć bez liku. Inaczej rzecz się ma, kiedy np. mówimy o Dicku i jego smakowitej fikcji wyróżnionej prestiżową nagrodą Hugo (we Francji, rzecz jasna, bo gzieżby indziej

); jeszcze inaczej kiedy wpadamy zahipnotyzowani w tzw. realizm magiczny, np. "Sto lata samotności" Marqueza.
Ale tu nie mamy fachowej political fiction w stylu brytyjskim, np. Forsytha, którym sobie codziennie do poduchy czas infekcyj umilam.
Nie wiem Seize po co wyciągasz kodeks ksiąg zakazanych, po co po oficjalną naukę Koscioła sięgasz. Przecież nie w tym rzecz, nie temu poświęciłem swoje uwagi o Brownie, którego z niemałym wysiłkiem i narastającą irytacją (żeby nie powiedzieć: bedąc coraz bardziej PISE, jak mawiają Francuzi) udało mi się przeczytać (zwłaszcza "Kod..." oraz Anioły i demony). Bo jeśli o czymś się mówi to wypada to znać, czyż nie tak?
Trefne źródła to rzekomo starożytne zwoje, których wiarygodność zakwestionowali o ile dobrze mi wiadomo nawet sami Izraelczycy (komu, jak komu, ale Izraelowi chyba nie zależy na wspieraniu wpływów i znaczenia Watykanu? No, ale to byli izraelscy naukowcy przestrzegający po prostu rzetelności swojej profesji).
Brednie o pożyciu Chrystusa i Marii Magdaleny, linii potomków do dzis żyjących, szkaradne kłamstwa o Opus Dei z Nowego Jorku to nie nauka Kościoła, ale po prostu fakty, tj. (No, ale Brown wydaje się być autorem czyniącym awanse do publiki na poziomie naszego tabloidu, "Faktu").
Nie ma indeksu ksiąg Seize, jest za to coś o wiele ważniejszego. Pewna odpowiedzialność społeczna spoczywająca na każdym z nas. A w szczegolności na mediach, twórcach. Ci ostatni posługują się od XX wieku dość często marną i niesmaczną prowokacją (dla tych kilku sezonów sławy i kapuchy). Zostawmy zatem kwestie wiarygodności. A przede wszystkim szkoda, że pojawia się u Ciebie kontekst znów religijny, oczywiście pejoratywny, skoro ja o tym zaledwie napomknąłem. Masz google, masz księgarnie. Przeczytaj zarówno "Kod.." jak i odrobinę historii - oczywiście zakładając, że tego nie zrobiłeś
Ale jest jeszcze jeden patent, który mi się nasunął. Seize, naruszanie przez Browna w "Kodzie..." pewnych niepisanych, tak sądzę, zasad przyzwoitości i kultury (chodzi o zjadliwość wobec Watykanu - btw. używa tej nazwy dość swobodnie, nawet kiedy pojawiają się takie konteksty, kiedy taka nazwa w ogóle nie istniała) oraz odpowiedzialności ma może poważniejszy "punkt zaczepienia" niż materia religijna.
Otóż wydaje mi się, że sprowadzenie arcydzieł sztuki, Renesansu i innych epok, do szyfrów, kodów itp. może dość skutecznie odciągnąć uwagę od rzeczy istotnych. Otóż kiedy jestem w Rzymie, czy w Luwrze i zamierzam oddać się kontemplacji np. Kaplicy Sykstyńskiej mniej obchodzą mnie rzekome kody tajnych organizacji wpisane w arcydzieła. Obchodzi mnie samo dzieło. Teoretycznie można sobie wyobrazić, mam nadzieję, ze tylko wyobrazić, że setki tysięcy ludzi zaczęły zwiedzać Paryż i Rzym patrząc na rzekome znaki tajemne pozostawione przez geniuszy dawnych epok. I tak traci się z pola widzenia kształt, bryłę, kolor, perspektywę, kreskę, metaforę, detal, aurę itd. itp. Innymi słowy przeżycie estetyczne jest zastąpione dreszczykiem emocji związanym z "odkryciem", że hmm...no np. lewe oko Chrystusa z Ostaniej Wieczerzy patrzy "podejrzanie" w jakimś kierunku, idziemy za wzrokiem, sprawdzamy mapy, przewodniki i już wiemy. Na pewno patrzy na "Ekstazę św. Teresy" 8O
Most Westchnień (Ponte dei
Sospiri) z jego "podwójną legendą" w Wenecji myli nam się z Ponte di Rialto, bo zamiast oglądać, poznawać "zaliczamy" co ciekawsze miejsca na wycieczkach objazdowych w pigułce, podręcznikach, albo czytajac szkaradną w ideologii prozę Browna. Ciekawe, czy za 5-10 lat Browna będzie jeszcze ktoś pamiętał?