Byłem wczoraj w kinie, a do kina chodzę naprawdę rzadko.
Obejrzałem najnowszy
film Woody'ego Allen'a "Sen Kasandry" [Cassandra's Dream, Wielka Brytania, USA 2007; Dramat; Reżyseria: Woody Allen; Scenariusz: Woody Allen; Obsada: Colin Farrell, Ewan McGregor, Hayley Atwell; Premiera: 25/04/2008; Czas trwania: 110; Dystrybutor w Polsce: Kino Świat]. No i oczywiście jestem zachwycony.
To smutny film, w którym, mimo, że tak bardzo odbiega od standardowych allenowskich produkcji, pozostało wiele Mistrza. Allenowska jest narracja: akcja to głównie dialogi, zwierzenia, interakcje słowne między głównymi bohaterami. Poetyckość wielu scen pozostanie we mnie na długo. Allenowskie jest też to, co najważniejsze - meritum, a tym jest tu motyw - nomen omen - zbrodni i kary.
Przewrotność Allena polega na tym, że dobrze rozumiemy i czujemy zbrodniarzy, swoiście trzymamy ich stronę, to do nich czujemy sympatię. Łatwo nam się z nimi utożsamiać. Większość ich rozterek i problemów ma kazdy z nas. Natomiast ofiara zbrodni w tym filmie raczej nie da się lubić.
O najważniejszych momentach zwrotnych w życiu decyduje przypadek (przeznaczenie?), ale człowiek, choćby bardzo uwikłany w zyciowe układy, może jednak swoimi decyzjami wpłynąć na bieg rzeczy (choć jest to bardzo trudne).
Według mnie motorem całego nieszczęścia jest tu zjawisko chorego, toksycznego, odrealnionego zauroczenia, które współczesna kultura gloryfikuje przedstawiając bardzo często jako najbardziej pożądany stan - chodzi mi o zakochanie. Zakochanie, w którym emocje tak daleko biorą górę nad racjonalną (i moralną!) oceną sytuacji, że traci się z oczu to, co w życiu najważniejsze. Początek katastrofy gotowy. A jest to tego rodzaju początek, że "nic już nie jest takie jak przedtem; przedtem było przedtem, a teraz jest teraz; niby nic się nie zmieniło, ale w istocie zmieniło się w wszystko".
A jeśli Bóg jednak istnieje? To pytanie przewija sie przez twórczość Allena zadawane na tysiąc sposobów. W Śnie Kasandry też pada. W jeszcze innym kontekście, w dodatkowo naświetlonym aspekcie. I brzmi tu bardzo mocno.
Fanom Allena (do których sie zaliczam) przyjdzie chyba przyzwyczaić się do nowego (schyłkowego w sensie czasowym, a nie jakościowym) okresu w twórczości Mistrza. Mniej tu wątków i sytuacji komediowych, choć niektóre jakby mimowolnie tworzą się same, np. przez odniesienia do starszych filmów Woody'ego; więcej natomiast wysmakowanej poważnej refleksji moralnej (i życiowej!) podanej wprost, choć w estetycznej, dopracowanej stylistyce i bez przytłaczania widza. Myślę, że tak już zostanie do końca.
PS. Ależ seksowna jest ta Hayley Atwell... Dobrze, że mam taką piękną żonę.
