Grzesiuk Stanisław
Moderatorzy: zielonyszerszen, s_wojtkowski, sinar
-
- Nowy(a)
- Posty: 46
- Rejestracja: 30 sie (wt) 2005, 02:00:00
Grzesiuk Stanisław
Czytaliście może książki tego tajemniczego Pana? Ten genialny pisarz niestety nie napisał tak wiele jak by chciał przez swoją chorobę, która go uśmierciła w dość młodym wieku. Z drugiej strony gdyby nie jego choroba prawdopodobnie nie napisał by nic. Ja na przykład ubustwiam jego twórczość. Jeżeli czytaliście to podzielcie się swoimi odczuciami dotyczącymi jego książek
-
- Ekspert
- Posty: 1496
- Rejestracja: 25 wrz (czw) 2003, 02:00:00
"Boso ale w ostrogach"- najlepsza z jego książek. Dużo humoru i realizmu przedwojennego. "Pięć lat kacetu"- thriller dla miłośników tematu; ja akurat lubię, ale tomisko grubości trylogii opowiadające w kółko i wciąż o głodzie chłodzie i biciu- staje się nudne i nieprzyjemne po pierwszym rozdziale. I wreszcie "Na marginesie" (czy jakoś tak)- ciekawa medyczna opowieść, idealna dla historyków medycyny. Można się baaaardzo dużo dowiedzieć o gruźlicy i ówczesnych metodach leczenia. Ale oprócz tego- również nuda.
-
- Nowy(a)
- Posty: 46
- Rejestracja: 30 sie (wt) 2005, 02:00:00
-
- Początkujący(a)
- Posty: 59
- Rejestracja: 13 wrz (wt) 2005, 02:00:00
Bardzo lubiłem i lubię Grzesiuka
Stanisław Grzesiuk. To dla mnie szczególna postać. Dlaczego? Pamiętam, że wszystkie jego książki czytałem w mig. Byłem pod ich wrażeniem. Pod wrażeniem samego Grzesiuka. To część mojego dzieciństwa i wieku dorastania. Szkoła podstawowa i liceum. Grzesiuka czytałem z zapartym tchem. I bardzo ciepło wspominam i jego i lekturę jego książek.
"Boso, ale w ostrogach"] to rzeczywiście bardzo porywająca książka. Ja i moi koledzy, przynajmniej niektórzy, wychowywaliśmy się na Grzesiuku. Imponował nam jego dowcip, przygody, sposób bycia i życia. Imponowały nam łobuzerskie bójki, potańcówki, pijaństwo i swoisty koloryt przedwojennego warszawskiego Powiśla. Imponowały nam ich kraciaste czapki i apaszki. Chłopaki z ferajny Grzesiuka - trochę inni od tych znanych, ale fikcyjnych u Scorsese - byli "charakterni" i mieli swoje poczucie godności i honoru. Myśmy też chcieli być tacy. Czasami próbowaliśmy posyłać "wiązanki" a la Grzesiuk, albo "rozklepać" komuś nos, czy zasunąć z byka. Efekt to wykruszone zęby, albo spuchnięte nosy i posiniaczone twarze. Tak sobie myślę, że o ile dla obecnych nastolatków takimi bohaterami "negatywnymi"
są postaci z kręgu popkultury, twórcy hip-hopu, rapujący gangsterzy czy bohaterowie filmów amerykańskich to dla nas takim "zadziornym" bohaterem był właśnie Grzesiuk i jego ferajna apaszy i andrusów. Oczywiście jednymi z wielu jakich wówczas mieliśmy. Nikt z nas na szczęście nie wyjmował "pomocnika zza parkanu" czy nie strzelał z kalichlorku, ale wszyscy chcieliśmy być "charakterni", a nie jakimiś tam "ciapciakami" albo "drewniakami". Ta podróż z Grzesiukiem po przedwojennych dzielnicach robotniczych i łobuzerskich była fascynująca. Taki inny świat, którego już dawno nie ma. Miałem takie wrażenie, że to część przedwojennej Warszawy, którą nie wszyscy znają. Rzeczywiście książka to zapis pewnej kultury, sposobu życia, języka, zwyczajów i niepisanych praw tamtego Powiśla. Ulica Tatrzańska to, że się powtórzę, miejsce bójek, zabawa z granatową policją, pijaństw, strzelania z kalichlorku i potańcówek. To spora dawka humoru i dowcipu. Pełna witalności i radości życia. Bezkompromisowości młodych narwańców. To chyba mnie najbardziej w tej książce ujęło. Chociaż z drugiej strony, przyznam się, że zawsze drażniły mnie prokomunistyczne i antyklerykalne akcenty jakie wtrącał Grzesiuk.
Kolejna "Pięć lat kacetu" nie jest już taka optymistyczna, bo i być nie może. Doświadczenie okupacji i pobytu w obozie koncentracyjnym w Dachau, o ile dobrze pamiętam, to już inne przeżycia. To czas prawdziwego dojrzewania. Czasami zapis prób przeżycia następnego dnia. Grzesiuk nie pisze już tak radośnie. Chociaż wciąż potrafi być dowcipny to książka jest poważna i o poważnych sprawach opowiada. Tutaj idzie o przetrwanie. Obóz, "muzułmanie", zupa z brukwi i bijący kapo to normalka. Czasami swoim dowcipem Grzesiuk ociera się o czarny humor, jakby chciał trochę "oswoić" te 5 lat obozowego piekła. Tam też traci zdrowie.
"Na marginesie życia" to z kolei zapis jego walki z chorobą. Wtedy prawie nieuleczalną, a dla samego Grzesiuka śmiertelną. Smutna książka. Nawet pomimo dowcipu, który jakoś zbladł i przygasł. Trochę takie przygotowanie się na śmierć spowodowaną gruźlicą. To też opowieść zniszczonego przez wojnę człowieka, który próbował walczyć z chorobą, w końcu przegrywając.
I jeśli popatrzę na te książki to są one trochę jak zapisy trzech etapów jego życia: dorastania i młodości, dojrzewania i zbliżania się do spraw ostatecznych spowodowanego śmiertelną chorobą.
Wszystkie trzy bardzo lubię, chociaż najlepiej czyta się pierwszą, bo jest najbardziej optymistyczna. Pozostałe dwie to trochę wejście w cierpienie zarówno samego Grzesiuka jak i ludzi, o których pisze, a to często sporo kosztuje czytelnika. Mnie kosztowało
Przyznam się, że ostatni raz czytałem Grzesiuka blisko 17-20 lat temu, ale ten temat jaki poruszyliście przypomniał mi jego książki i ten świat jaki opisuje. Nie wracam już do jego książek, ale często wracam do jego muzyki. Bardzo lubię folk(lor), a ten przedwojenny, polski, warszawski w szczególności. Lubię słuchać w samochodzie Grzesiuka grającego na swoim banjo i śpiewającego Felka Zdankiewicza, Komu dzwonią, temu dzwonią, Balu na Gnojnej, czy U Bronki w stawach. Mają w sobie tyle energii i drive'u ile hardcore/metal, który skądinąd lubię:)
To co na pewno zawdzięczam Grzesiukowi to jakiś wpływ na kształtowanie mnie jako młodego człowieka, i to niekoniecznie negatywny. To pamięć i kopalnia wiedzy o tej uboższej części przedwojennej Warszawy jak Czerniaków czy Powiśle. To w końcu nawet taka wiedza jak np. jaki taniec był folklorystycznie tradycyjnym miejskim tańcem przedwojennej Warszawy? Sztajer(ek) rzecz jasna. To wejście w literaturę obozową i przeżycia ludzi, naocznych świadków tamtych lat. I to ostatnie to opis ostatnich lat życia człowieka, który wie, że umiera. I jego zmaganie się z chorobą. Dla mnie to bardzo dużo. To dał mi Grzesiuk i jego książki. I z tego się cieszę. I cieszę się, że jego książki wciąż potrafią Was nieźle "zakręcić". Pozdrawiam.
"Boso, ale w ostrogach"] to rzeczywiście bardzo porywająca książka. Ja i moi koledzy, przynajmniej niektórzy, wychowywaliśmy się na Grzesiuku. Imponował nam jego dowcip, przygody, sposób bycia i życia. Imponowały nam łobuzerskie bójki, potańcówki, pijaństwo i swoisty koloryt przedwojennego warszawskiego Powiśla. Imponowały nam ich kraciaste czapki i apaszki. Chłopaki z ferajny Grzesiuka - trochę inni od tych znanych, ale fikcyjnych u Scorsese - byli "charakterni" i mieli swoje poczucie godności i honoru. Myśmy też chcieli być tacy. Czasami próbowaliśmy posyłać "wiązanki" a la Grzesiuk, albo "rozklepać" komuś nos, czy zasunąć z byka. Efekt to wykruszone zęby, albo spuchnięte nosy i posiniaczone twarze. Tak sobie myślę, że o ile dla obecnych nastolatków takimi bohaterami "negatywnymi"

Kolejna "Pięć lat kacetu" nie jest już taka optymistyczna, bo i być nie może. Doświadczenie okupacji i pobytu w obozie koncentracyjnym w Dachau, o ile dobrze pamiętam, to już inne przeżycia. To czas prawdziwego dojrzewania. Czasami zapis prób przeżycia następnego dnia. Grzesiuk nie pisze już tak radośnie. Chociaż wciąż potrafi być dowcipny to książka jest poważna i o poważnych sprawach opowiada. Tutaj idzie o przetrwanie. Obóz, "muzułmanie", zupa z brukwi i bijący kapo to normalka. Czasami swoim dowcipem Grzesiuk ociera się o czarny humor, jakby chciał trochę "oswoić" te 5 lat obozowego piekła. Tam też traci zdrowie.
"Na marginesie życia" to z kolei zapis jego walki z chorobą. Wtedy prawie nieuleczalną, a dla samego Grzesiuka śmiertelną. Smutna książka. Nawet pomimo dowcipu, który jakoś zbladł i przygasł. Trochę takie przygotowanie się na śmierć spowodowaną gruźlicą. To też opowieść zniszczonego przez wojnę człowieka, który próbował walczyć z chorobą, w końcu przegrywając.
I jeśli popatrzę na te książki to są one trochę jak zapisy trzech etapów jego życia: dorastania i młodości, dojrzewania i zbliżania się do spraw ostatecznych spowodowanego śmiertelną chorobą.
Wszystkie trzy bardzo lubię, chociaż najlepiej czyta się pierwszą, bo jest najbardziej optymistyczna. Pozostałe dwie to trochę wejście w cierpienie zarówno samego Grzesiuka jak i ludzi, o których pisze, a to często sporo kosztuje czytelnika. Mnie kosztowało

Przyznam się, że ostatni raz czytałem Grzesiuka blisko 17-20 lat temu, ale ten temat jaki poruszyliście przypomniał mi jego książki i ten świat jaki opisuje. Nie wracam już do jego książek, ale często wracam do jego muzyki. Bardzo lubię folk(lor), a ten przedwojenny, polski, warszawski w szczególności. Lubię słuchać w samochodzie Grzesiuka grającego na swoim banjo i śpiewającego Felka Zdankiewicza, Komu dzwonią, temu dzwonią, Balu na Gnojnej, czy U Bronki w stawach. Mają w sobie tyle energii i drive'u ile hardcore/metal, który skądinąd lubię:)
To co na pewno zawdzięczam Grzesiukowi to jakiś wpływ na kształtowanie mnie jako młodego człowieka, i to niekoniecznie negatywny. To pamięć i kopalnia wiedzy o tej uboższej części przedwojennej Warszawy jak Czerniaków czy Powiśle. To w końcu nawet taka wiedza jak np. jaki taniec był folklorystycznie tradycyjnym miejskim tańcem przedwojennej Warszawy? Sztajer(ek) rzecz jasna. To wejście w literaturę obozową i przeżycia ludzi, naocznych świadków tamtych lat. I to ostatnie to opis ostatnich lat życia człowieka, który wie, że umiera. I jego zmaganie się z chorobą. Dla mnie to bardzo dużo. To dał mi Grzesiuk i jego książki. I z tego się cieszę. I cieszę się, że jego książki wciąż potrafią Was nieźle "zakręcić". Pozdrawiam.
