Spotkanie pierwsze (03/12, poniedziałek)
Człowiek jest z natury "skierowany do" istot podobnych do niego, innych osób. To "skierowanie" przejawia się na różnych poziomach: caritas, filia i eros.
Caritas jest podstawową postacią miłości bliźniego i realizuje się poprzez współczucie i miłosierdzie, ale wsparte analizą intelektualną. Nie chodzi o to, żeby się wzruszyć i nad czyimś losem użalać, czy może uronić łzę. Chodzi o to, żeby pomóc. Nie na pokaz i nie na chwilę. Pomóc naprawdę, realnie i zgodnie z potrzebami. Żeby taka pomoc była skuteczna i efektywna same emocje nie wystarczą, potrzeba niekiedy głębszego namysłu i roztropności, czasami też wyobraźni.
Pomaga się słowem, gestem, ale przede wszystkim czynem, co wymaga zazwyczaj wyrzeczeń. Miłosierny Samarytanin nie tylko pochylił się i zapłakał nad pobitym do nieprzytomności i porzuconym na pustyni podróżnym. Opatrzył mu rany i przewiózł do pobliskiej gospody, ale też dał karczmarzowi pieniądze, żeby dbał o rannego. Owszem, uprzedził również, że za jakiś czas przejeżdżając tą droga wstąpi i będzie chciał się dowiedzieć, jak się ma uratowany przez niego człowiek (co być może karczmarz odczytał jako ostrzeżenie, że nie powinien próbować źle lub niedbale wykorzystać powierzonych mu środków). W postawie i działaniu Samarytanina widać nie tylko współczucie i miłosierdzie, ale też namysł intelektualny oraz roztropność działania, przejawiajacą się w doborze odpowiednich środków do zaradzenia zaistniałemu problemowi.
Filia, czyli przyjaźń i eros, czyli miłość erotyczna wiążą się z głębszymi i bardziej intymnymi relacjami. Wymagają jeszcze większego ryzyka, ale też prowadzą do głębiej i pełniej przeżywanej radości. Przyjaciół i kochanków (nie sensie luźnego czy nieformalnego związku, ale w sensie "osób kochających się miłością erotyczną", np. męża i żony), jeśli ich relacja ma być prawdziwa, charakteryzuje dwojaka postawa: zaproszenia i chęci poznania.
Osobę, z którą wiążą nas bliskie relacje, zapraszamy do swojego wnętrza, do poznawania nas. Chcemy oddać jej swoje doświadczenia, wiedzę, wrażliwość, zainteresowania, pasje. Właśnie dlatego osoba, która prawdziwe kocha - dba o siebie (rozwój swoich zainteresowań, talentów, tego, co wartościowe i piękne). Nie chce przecież zapraszać przyjaciela czy ukochanego do jakiejś speluny lub zabierać na miejsce pustynne, wypalone, lecz do jasnego, przestronnego, ciekawie urządzonego wnętrza.
Osobę, z którą wiążą nas bliskie relacje chcemy też odwiedzić w jej wnętrzu, lepiej ją poznać, czasami od razu wiedząc (a czasami uświadamiając to sobie po latach), że do końca poznać jej się nie da. Uszczęśliwia jednak w tym wypadku nie poznanie, lecz poznawanie. Człowiek kochający ma prawdziwe, niewzruszone, niezmienne pragnienie poznawania ukochanego. Oczywiście wymaga to wyczucia i wrażliwości.
Kto mówi do drugiego: "ja Cię znam", "już ja Cię dobrze znam" - albo nie wie co mówi albo mówi rzecz straszną, sprowadzającą drugiego człowieka do pewnego automatyzmu. Przyjaciele czy kochający się miłością erotyczną nie mówię tak do siebie, bo wiedzą (czasami tylko przeczuwają), że poznawanie ukochanego (przyjaciela) nigdy się kończy i nigdy się nie nudzi. Ludzie kochający prawdziwie nawet gdyby mogli żyć tysiąc lat - nie nudzili by się ze sobą odkrywając w sobie nowe wrażliwosci, wymieniając doświadczenia, dzieląc wzruszenia, działając ramię w ramię.
Jednym z głównych przeciwieństw (i zarazem niszczycieli) miłości jest rutyna (czyli "wszystko już wiem", "wszystko tak jak zawsze", "ciągle tak samo").
Oczywiście miłość na poziomie podstawowym, najprostszym, czyli codziennego zauważania drugiego człowieka, wychodzenia mu naprzeciw i - w razie potrzeby - niesienia pomocy, nie sięga tak głeboko. Niemniej też polega na dzieleniu się sobą, swoimi możliwosciami, wiedzą, doświadczeniem, sprawnością, zaradnością. Im bardziej realizowana jest świadomie, tym bardziej jest doświadczeniem ubogacającym i uszczęśliwiającym.
Dodatek dla osób wierzących
Podmiotem relacji miłości może być też (a nawet zawsze, przynajmniej jednostronnie, jest) Bóg, najwrażliwsza istota jaka istnieje. W stosunku do Boga człowiek wierzący może postępować tak jak w stosunku do innych osób: otworzyć się na Niego lub zamknąć się przed Nim (ze wstydu, strachu, żalu, ale też pychy). Trzeba mi zaprosić Boga samego (to tak naprawdę byłoby bez rozumienia Jezusa Chrystusa jako Boga-człowieka, niewyobrażalne) do poznawania tego, kim w swojej istocie jestem.
Przed Komunią Świętą chrześcijanie wypowiadają słowa "Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie", co nie oznacza samoponiżenia, wyakcentowania swojej nicości, ale raczej wyrażenie świadomości, że Bóg chce przyjść do mnie nie za moje zasługi (których często zresztą nie mam), ale niezależnie od nich - z czystej, doskonale bezinteresownej miłości.
"Gdy Jezus wszedł do Kafarnaum, zwrócił się do Niego setnik i prosił Go, mówiąc: Panie, sługa mój leży w domu sparaliżowany i bardzo cierpi. Rzekł mu Jezus: Przyjdę i uzdrowię go. Lecz setnik odpowiedział: Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój, ale powiedz tylko słowo, a mój sługa odzyska zdrowie. Bo i ja, choć podlegam władzy, mam pod sobą żołnierzy. Mówię temu: Idź! - a idzie; drugiemu: Chodź tu! - a przychodzi; a słudze: Zrób to! - a robi. Gdy Jezus to usłyszał, zdziwił się i rzekł do tych, którzy szli za Nim:
Zaprawdę powiadam wam: U nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary." (Mt 8,5-11)
Na czym polega ta wielka wiara setnika? Na tym, że rozpoznał w Jezusie Jego wrażliwość i bezgraniczną otwartość na człowieka i jego cierpienie. Wiedział, że wystarczy wspomnieć o cierpieniu człowieka, nie trzeba o nic prosić (i nie ma żadnej prośby w pierwszej części wypowiedzi setnika!), a Jezus pomoże, współczująco zrozumie i zadziała.
Staranie Boga (!), istoty nieskończonej, o to, żeby człowiek zechciał go poznawać (także w Jego zadziwiającej wrażliwości), jest bardzo dokładnie opisane w Piśmie Świętym, zarówno Starego, jak i Nowego Testamentu. Jest to opowieść tak zadziwiająca, że w pewnym sensie trudno się dziwić, że wielu nie może weń uwierzyć.