Przeklejone ze sprawozdania mojej poziomce, więc tylko nieznaczny Edit:
plener udał się świetnie ... duuuużo picia ... jeszcze więcej jedzenia ... spore ilości iścia po górach i po dołach ...
wbrew wszelkim oczekiwaniom - nawet po ukończeniu WSRu nadal uczęszczałem na zajęcia

tym razem ze Strategii Reklamy. - charakterystyka mediów lokalnych w Zakopanem. trochę słuchania radia, trochę czytania gazet - takie ogólne pierdułki z przemyśleniem i podsumowaniem co to wszystko znaczy. (...) PrzeSławek podołał z organizacją dla nas ciekawych zajęć w zakopcu
(...) a pomijając atmosferę, naprawdę żeśmy się nauczyli (przynajmniej ja

) ... wizyta w Tygodniku Podhalańskim, pogadaliśmy sobie o skandalach wywołanych przez prasę z panią redaktor TyPo

itp itd. - pomijając momenty, w których nie potrafiłem powiekami pokonać grawitacji z powodu braku snu wypartego czasem imprezowym poprzedniego wieczora ... (trzeba zaznaczyć przewygodne łóżka poprostu w jednym z większych pokoi w którym spały dziewuchy z naszej grupy, kiedy inne salki na zajęcia nie były dostępne)
tyle
dużo picia ... hmmm ... "dużo" to rzecz względna, ale muszę przyznać że w objętości mógłbym to spokojnie na parę tygodni rozłożyć i nazwałbym je i tak nieźle imprezowymi O_o ... zawiozłem sziszę więc element integracyjny był dość gęsty

dziewczyny do koloru

, faceci okazali się na szczęście mniejszymi cwaniakami niż przypuszczałem na początku ...
(...)
anyways ... pierwszy dzień - "rooming" czyli szukanie pokojów w pensjonacie w których się dzieje najlepsza impreza
drugi wieczór - imprezka w rockotece - klubiku. niespodziewanie wręcz świetna muza, nigdy jeszcze nie uwziąłem się tak na wytupanie dziury w parkiecie. jako pierwszego drinka zamówiłem wspomnienie sprzed roku i dwóch, kiedy to wszyscy pili kamikaze - zamówiłem 4ry kolejki żeby sie napić od razu z paroma osobami, a barman zamiast 4x4 podał mi 4x6 = 24 kielonki na dość sporej tacy, którą trzeba było rozdystrybuować

wypiłem naprawde sporo i mimo braku snu, średniej ilości jedzenia itp. nie urwał mi się film - ba! powiem więcej - miałem więcej energii niż kiedykolwiek
trzeci dzień raczej spokojniejsza wersja poniedziałku - wszyscy porozłazili się po pokojach w dużo cichszej atmosferze.
czwarty wieczór - klub "ampstrong" - wszyscy narzekali na muzę, więc średnia ogólnie zabawa, mi się podobało, ale moje zdanie przeciwko większości to nic

- świetny właściciel klubu znowu szalał za barem, a ja czując dobry klimat poprosiłem żeby zrobił mi "coś zajebistego" ... - dostałem 0,5 litra drinka z soku żurawinowego, z zielonym grejpfrutem i innymi pierdołami, z wódą itp, z lodem, a pośród lodu pływała sobie jeszcze zasilana bateryjnie plastikowa kostka lodu ze świecącą diodą w środku, tak że cały drink był bardzo klubowo taneczny. ludzie pytają "Paziu, co pijesz"? ja im daję do spróbowania, mówię: "Nie wiem, a co piję?" - a oni po spróbowaniu bezbłędnie zgadywali że "coś zajebistego"
wieczór zakończył się okrężnym spacerkiem przez zamkniętego rockusa i sławną już wszędzie zakopiańską BurgerPizzę ("No dobrze uczniowie, to kto teraz pożyczy wykładowcy cztery zyla?")
imprezki odwalone ... - obyło się w tym roku bez zamawiania taksówkarza do pensjonatu, z prośbą o to żeby wódkę przywiózł
choć jeśli chodzi o telefony to też było śmiesznie bo zamawiając pizzę do pensjonatu po 24tej w stanie wyraźnie wskazującym udało mi się nawiązać całkiem śmieszny kontakt z ospałą telefonistką
góralki są wporzo.
bez odrywania klepki na korytarzu, palenia dywanów, bicia luster, wyrywania drzwi z zawiasów, wzywania ochrony i spędzania nocy w rakarni
jedzonko jak wiadomo - Paziu lubi

... oscypki panierowane, z żurawiną, kwasnice, grule, barszcz na sałacie, kiełbaski z baraniny, moskole, chlebki nadziewane, uszka w sosie serowym, barani szisz, aaaaahhhh czego więcej chcieć

- wszystko przy przednim piwku. wróciłem do wawy z niezłą wagą oscypków oczywiście i zdążyłem je zjeść już chyba w pięciu postaciach

... w cieście, smażone, pieczone, grzane, jako dodatek aaaaaahhhhh x2

umarłem
we środę wyszlismy sobie do doliny kościeliskiej (chyba tak to się odmienia) ... mega mokro i dość zimno, chyba że wiatr przestawał wiać - na szczęście spora grupa zdążyła już uprawiać 36,6+36,6
6km średnią trasą do schroniska zajęło nam <1,5h, czyli dość niezłe tempo zważywszy na odsetek palaczy i ilość picia poprzedniego wieczora. Po posileniu się, ci, którzy chcieli, wybrali się w okrężny powrót nieco cięższą trasą. fajnie fajnie fajnie - kamienie kamienie kamienie - góry góry góry - fajnie fajnie fajnie ... przewodnik mówi "no to sobie zaraz wejdziemy po drabince i tam będziemy dalej szlak kontynuować" ... ewidentnie nikt nie miał bliskiego prawdy wyobrażenia o "dalszym szlaku", skoro każda osoba wychodząc na górę po drabince jęknęła pod nosem z wrażenia "o kurwa"... na górze drabinki okazało się że jaskinia do której idziemy nie jest niczym innym jak przedsionkiem piekła, a jedyną drogą do zbawienia jest zardziewiały łańcuch pomagający iść po prześliskiej (dodatkowo po deszczu, bo i tak wyślizganej setkami butów turystów) i dość stromej pochylni. w środku jaskinii zwątpiłem, kiedy nie mając absolutnie punktu odniesienia w całkowitej ciemności straciłem z ręki łańcuch i nie mogłem go znaleźć

potem jeszcze drugi raz, kiedy olśniło mnie że nie mam co szukać wyrąbanych stopni w kamieniu, a muszę się autentycznie podciągnąć na łańcuchu nachylając całe ciało w tył celem zyskania nacisku na podłoże

... światło słoneczne nigdy nie było tak piękne
dodawszy do tego codzienne (i kilkukrotne) wyjścia na krupówki nic dziwnego że mimo pochłonięcia 407 złotych w postaci alkoholu i sera z baranem - schudłem 0,5 kilo ...
za krótko ... za krótko ...