Portrety z Łodzi Kaliskiej
Duch nie-do-końca-świadomie umęczonej młodości
Seria 19 zdjęć (jedno tytułowe + osiemnaście porteretowych) pod wspólnym tytułem
„Portrety z Łodzi Kaliskiej” (2011) autorstwa Słabomierza Wojtkowskiego to
projekt odkrywczy, frapujący i niebanalny, a jednocześnie mieszczący się w estetyce XXI wieku tak idealnie, że można być pewnym jego przejścia do klasyki fotografii współczesnej. Wpisuje się on znakomicie w postmodernistyczny paradygmat tzw. fotografii egzystencjalnej i stanowi w tym zakresie dokonanie, wobec którego nie da się pozostać obojętnym.
Fotografie wyglądają tak,
jakby wykonano je praktycznie bez żadnego przygotowania, sprzętem amatorskim. Prezentują one kilkanaście młodych osób podczas (przed? w przerwie?) wieczornej imprezy. Są to słuchacze jednej z warszawskich szkół artystycznych podczas wyjazdu plenerowego (co zresztą ma tu marginalne znaczenie). Portrety są naturalne (niepozowane), ale także częściowo lub całkiem pozowane; indywidualne, jak i zbiorowe (pary, trójkąty); modele portretowani są jedno- lub dwukrotnie. Te
formalne rozbieżności oraz łatwo dostrzegalna pozorna niespójność serii, wprowadza od razu pewien niepokój w percepcji i może być powodem niejednoznacznej interpretacji dzieła.
Postacie i twarze oświetlone są charakterystycznym (alarmistycznym, niepokojącym, ale też poniekąd erotyzującym) czerwonym światłem, symbolizującym wraz z czernią i ciemnymi szarościami, z jednej strony piekielny szał upadku, a z drugiej po prostu przemijalność człowieka. Pojawiające się miejscami w tle pierwszego planu głębokie odcienie koloru pomarańczowego naznaczają jednak warstwę intelektualną pracy Wojtkowskiego nadzieją - na wieczne trwanie i przezwyciężenie śmierci.
Jesteśmy w środku rozsadzającej rozumienie - i odczuwanie - sprzeczności. Wrażenie to pogłębia niby niedbale dobrane, a (podobnie jak modele, miejsce i czas sesji) dogłębnie przemyślane tło (wspaniały II i III plan!). Celowo (?) niedoświetlone, niektóre poruszone, zamazane, nieostre kadry, wywołują silne uczucia metafizyczne, przywołując na myśl wielkie wizualne dokonania kultury europejskiej.
Oniryczny klimat fotografii każe łączyć w jedno świadomość, nadświadomość i bezświadomość jednostkowego trwania portretowanych postaci, ale także i nas – odbiorców dzieła. Zdjęcia stawiają bowiem pytania nie tylko o młodość i jej relacje do wieku średniego (co w zawężającym rozumieniu sugerują niektórzy krytycy), ale również o kondycję człowieka i sens jego istnienia (the meaning of life) w ogóle.
Niewiele jest osób, które potrafią szybko oswoić się z
mieszaniną swoiście przytłaczającej atmosfery niektórych ujęć z wprost tytanicznym – krwawo wywalczonym, niejako wydartym śmierci - optymizmem większości tych „ikonicznych” przedstawień. Hedonizm i kryptohedonizm sytuacyjny łączy się tu z estetyką postmodernistyczną w jedną nierozerwalną całość, oddając ducha czasu jak rzadko które współczesne dzieło (przynajmniej z zakresu fotografii).
Nie bez znaczenia jest także autorskie uszeregowanie poszczególnych zdjęć. To właśnie owa
narzucona kolejność prezentacji przezwycięża pozorne niespójności formalne, budując swoistą jedność w wielości (zgodną z teorią sztuki Witkacego). Zmieniające się (nieznacznie, ale jednak) nastroje i klimat fotografii, przybierają tu kształt sinusoidalny, prowadząc nas ścieżkami, którymi przechadzał się dotąd wyłącznie duch nie-do-końca-świadomie umęczonej młodości początków XXI wieku.
Dla porządku zauważmy, że część krytyków uważa pracę Wojtkowskiego za wprawdzie „w niesamowity sposób oddającą klimat duchowy przełomu dwóch pierwszych dekad XXI wieku”, ale jednocześnie postuluje „postawienie znaku zapytania przy jej uniwersalizmie, przynajmniej w sensie geograficznym”. Znawcy sztuk przedstawieniowych mogą mieć rację o tyle, że
kondycja człowieka jest tu „analizowana” i przeżywana w oparciu o ukazanie postaw życiowych i sposóbu bycia młodzieży słowiańskiej mieszkającej w Europie środkowowschodniej, co rzeczywiście może utrudnić percepcję dzieła odbiorcom nie znającym lokalnej (?) kultury tych obszarów. Czy to jednak rzeczywista trudność? Czas pokaże.
Obawiającym się pewnej „klasyczności” tej serii zdjęć (a więc w podtekście: monotonii, jednorodności, nudy), warto napisać wprost:
projekt kipi fascynacją człowiekiem, jego siłą, nadziejami i - mającymi istotną życiową wartość - przyjemnościami. Jest tych sfer i odniesień porywającą apologią! Natomiast obawiającym się banału „zwykłych” fotografii (w domyśle: przereklamowanych, dokumentujących „jakąś tam imprezę”), trzeba napisać o absolutnie nieuniknionym u wyrobionych odbiorców
wywoływaniu przez nie pogłębionej (wprost narzucającej się) refleksji nad słabościami i ograniczeniami bytu ludzkiego, jego nieuchronnym przemijaniem i „byciem ku śmierci”. W świecie hiperkonsumpcji i postępującej deindywidualizacji to już prawdziwy fenomen. Warto go dostrzec i docenić.
[Morfeusz Bida / ConArtRev]