List z Pragi/1.06.2003/Cudowna sobota
W radiu zapowiedziano, że będzie to cudowna sobota i spełni się czeski sen. Ale na razie był piątek wieczór i nim poszedłem do Teatru Komedia, zajrzałem pod Muzeum Narodowe. Postanowiłem sprawdzić jak wygląda miejsce, gdzie trzy miesiące temu na Vaclavskem Namesti spalił się 18-letni Zdenek Adamec. Ten, który chciał zaprotestować przeciw złu tego świata i obudzić ludzkość.
Jeszcze miesiąc temu ludzie palili tam świeczki, zostawiali kwiaty i kartki. Pisali: „Zdenek, masz rację”, „Jesteś wielki!” i „Niech nikt już tego czynu nie powtarza!”. Przysiągłbym, że jeszcze na początku maja ktoś dostawiał nowe znicze i świeże wiązanki.
Teraz miejsce po Zdenku było puste. ÂŻadnego kwiatka, żadnej świeczki. Choć właściwie nie było puste zupełnie.
Wypełnił je kicz. Na miejscu śmierci chłopca, który uważał, że reklama i koncerny wyzwalają w nas zło, walał się pusty kubek po Pepsi Coli z pobliskiego McDonald’sa.
W teatrze wystawiali „Przemianę” Kafki. Wyszedłem z przedstawienia zadowolony, bo była to raczej „Przemiana 2003”: dla bohatera nie jest już ważne, że stał się robakiem, problemem jest raczej jak on w tym stanie dojedzie do pracy.
W Teatrze Komedia działa kawiarnia „Tragedia” i tam znów usłyszałem z radia, że nadejdzie cudowna sobota i spełni się czeski sen.
Efekty snu ujrzałem w sobotę już w południe. Tłumy ludzi jechały tramwajami do ÂŚródmieścia z jednego kierunku. Wracali z Letnian. Mieli naburmuszone twarze i puste wielkie plecaki. Klęli, mówili podniesionym głosem. Było to zaskakujące, bo jak ktoś w Pradze zachowuje się głośno, to na sto procent jest młodym Niemcem lub Anglikiem. Czesi jawią się raczej jako ludzie łagodni a nawet niemrawi. A tu nagle jazgot i głośno okazywana niechęć.
– Czeski sen miał nas w dupie – powiedziała nagle starsza pani, po której nikt na przystanku nie spodziewał się takiej pointy.
Znaczyło to, że sen chyba jakoś drastycznie się nie spełnił.
Wsiadłem do tramwaju w stronę przeciwną, niż jechały tłumy.
Dojechałem na Letniany, a ze mną jeszcze sporo osób. Wiedziałem, że przez ostatnie tygodnie Czechów atakowała pewna reklama: na tle w kolorach tęczy namalowano błękitną chmurkę, w chmurce - napis „Czeski sen”. Tak miał się nazywać najtańszy supermarket w Czechach. Nie było gazety, która dzień w dzień nie rozbudzałaby co do niego oczekiwań. Do wszystkich mieszkań dostarczono ulotki, z których wynikało, że w „Czeskim śnie” ogórki w occie i knedliki będą kosztowały o 80 procent mniej, niż gdzie indziej. Na 9.00 rano planowano otwarcie.
Już z daleka na łące zobaczyłem ogromną ścianę supermarketu w kolorach tęczy. Wokół niespokojnie kręcili się ludzie.
Za ścianą nie było nic.
To znaczy stali inni zdezorientowani i oglądali konstrukcję z rurek na której zawisło grube naciągnięte płótno.
Podobno wiele, zwłaszcza starszych osób, przyjechało tu już o szóstej rano i czekało do 9.00, że może jednak ktoś zacznie coś sprzedawać. Obserwatorzy mówili, że jakieś 200 metrów przed ścianą pierwsi klienci, którzy i tak szli szybko, zaczynali z niecierpliwości biec.
Z drugiej strony ściany, gdzie tęczy już nie było, na składanym krzesełku płakała staruszka z dwiema kulami. Mówiła wszystkim, że przejechała autobusami 20 kilometrów, bo w reklamach zobaczyła zdjęcie małego telewizora na baterie za 500 koron (czyli około 12 dolarów). A ona telewizora nigdy nie miała.
– Rozpacz i choroba, rozpacz i choroba – powtarzała.
Był straszny upał. O 9.30 wściekłość oszukanych nie miała granic. Na podium stanął wtedy z mikrofonem młody człowiek, który przedstawił się jako student szkoły filmowej. Oznajmił, że całą akcję zorganizował razem z kolegą po to, by ukrytą kamerą nakręcić film o ułudzie reklamy.
Pieniądze na projekt dało im ministerstwo kultury i państwowa telewizja. Razem ponad milion koron. „To z naszych podatków robicie z nas idiotów!” – krzyczeli ludzie.
Studenci przypominali, że na reklamach były napisy: „Nie spieszcie się!”, „Nie tłoczcie się!”. Prosili, by pochopnie przedsięwzięcia nie osądzać, bo z każdego biletu na ten film w kinie, jedna korona będzie przeznaczona na rozwój kinematografii.
Tłum krzyczał, że studenci i ministerstwo kultury staną przed sądem. Ktoś mówił, że takie eksperymenty można robić ze społeczeństwem zamożnym, a nie z takim, dla którego nawet tani supermarket jest luxusem. Można zadrwić z bogatych ale nie z biedaków.
Wszyscy byli wściekli, a ja pomyślałem sobie, że jestem z pokolenia, które nie wierzy reklamie i zawsze ma świadomość, że białe zęby modelki są wybielone komputerowo, a nie przez pastę, którą dziewczyna właśnie reklamuje. „Tak, jestem z pokolenia, które nie daje się oszukać”.
Wróciłem do centrum.
Byłem umówiony naprzeciwko Teatru Narodowego w kawiarni Slavia.
Slavia ma prawie sto lat, ogromne okna z widokiem na Zamek i geometryczny wystrój art deco. W 1907 piło się tam absynt, poeci mieli swoje stoliki. W latach 50. Havel spotykał się w Slavii z narzeczoną Olgą, w latach 60. powstało koło niezależnych pisarzy, tam „uzyskano” pierwszy podpis pod Kartą 77. Czasem w Slavii się milczało. Kiedy ktoś miał wiarygodne informacje, że kelner właśnie obsługujący stolik, jest współpracownikiem tajnej policji.
Dziś Slavię odwiedza mnóstwo turystów i prażanie wiedzą, że w tej kawiarni kelnerzy potrafią dopisać do rachunku nawet datę urodzenia.
Wypiłem absynt zmieszany z szampanem i dałem kelnerowi dwa tysiące koron. Nie zauważyłem, że wydał mi z tysiąca. Dałem mu nawet napiwek. ÂŻe mnie oszukał zorientowałem się dopiero w domu wieczorem. - Draństwo! – powiedziałem koleżance, która właśnie zadzwoniła z Polski. – Przecież tysiąc koron to prawie 150 złotych do tyłu!
- Ale jak ten kelner ciepło dziś o tobie myśli – powiedziała terapeutycznie koleżanka. - Na pewno dzięki tobie miał cudowną sobotę.
http://www.mariuszszczygiel.com.pl/prag ... sobota.asp